Kocham je za obrazy i za to, że dialogów w nich jest jak na lekarstwo. No i oczywiście za muzykę. Może nie są to typowe Hollywoodzkie mega produkcje, których ścieżka dźwiękowa zgarnia wszelkie możliwe nagrody, ale właśnie ta prostota jest urzekająca.
Poczuwając się więc w obowiązku, zobaczyłam jej ostatni obraz "Somewhere. Między miejscami". Film ma swoją polską premierę dopiero 1 kwietnia, więc minie jeszcze kilka dni nim można go będzie zobaczyć na dużym ekranie u nas. Ja jednak skorzystałam z faktu że premiera brytyjska miała swoje miejsce już jakiś czas temu.
Niestety trochę rozczarował mnie temat, jaki Coppola wybrała na motyw przewodni filmu. Niesamowicie oklepany, przerobiony w dziesiątkach filmów na wszelkie możliwe sposoby - ona postanowiła jednak podejść do niego po raz kolejny. Problemem wiodącym jest ojciec (w tym wypadku gwiazdor filmowy, wiodący życie stereotypowego rockmana) poświęcający swojej córce zbyt mało czasu. Wszystko w jego życiu zmienia się jednak, kiedy matka prosi go, aby zajął się córką przed odwiezieniem jej na wakacyjny obóz młodzieżowy. Dość przewidywalnie dziecko wywiera na nim tak ogromny wpływ, że po jej wyjeździe przeżywa załamanie i postanawia zmienić swoje życie. Jednak nie dane nam jest dowiedzieć się jak skończy się historia - czyli to co lubię najbardziej - otwarte zakończenie.
Mimo tej przewidywalności i małej odkrywczości produkcji, film jest jednak bardzo dobry. Myślę, że ratuje go przede wszystkim fakt, że większości musimy się domyślić. W tradycyjny dla siebie sposób Coppola postanawia całkowicie zminimalizować dialogi i skupić się praktycznie głównie na obrazie. Niekiedy "zamęcza nas" niesamowicie długimi scenami, ale dzięki temu zdecydowanie możemy odczuć to, co chciała przekazać. Osiąga więc swój cel i w typowo artystyczny sposób kończy całość.
Co do ścieżki dźwiękowej, nie mogło zabraknąć na niej francuskiego zespołu Phoenix. Nie czarujmy się, to pewnie głównie przez fakt, że wokalistą jest mąż reżyserki. Tutaj jednak pomysł wykorzystania piosenek z ich ostatniej płyty - "Wolfgang Amadeus Phoenix" - jest ogromną zaletą całości. Zastanawiam się, czy elektroniczne dźwięki, które zdominowały płytę artystów zainspirowały Sofię do początkowej sceny filmu, czy przypadkowo postanowiła wykorzystać piosenkę idealnie wpasowującą się w dominujący całość dźwięk. To nie jedyny moment, kiedy muzyka Phoenix podkreśla to, co dzieje się w filmie. Rewelacyjnie postanowiono wykorzystać początkowe dźwięki utworu "Love Like a Sunset Part II" żeby pokazać, co może dziać się w głowie bohatera. A później wraz z nabierającą tempa akcją, pozwala nam usłyszeć cały utwór.
Wybierzcie więc jakiś dzień, który nie zmęczy Was zbytnio, i poświęćcie wieczór na obejrzenie filmu na który zdecydowanie trzeba mieć energię i chęć skupienia się na nim. Bo całość, pomimo częściowej banalności, tworzy bardzo pozytywny i ciekawy obraz, który moim zdaniem powinien znaleźć się na liście każdego fana dobrego kina.
mysle,ze Copolla wybrala ten temat,bo jest naprawde wazny. zwlaszcza w tych zabieganych czasach. poza tym,jak mowisz,kazdy podchodzi i przedstawia go inaczej, wiec warto zobaczyc kilka perspektyw :) chcialabym go kiedys obejrzec,ale czuje,ze sie nie zmusze :D trzymaj za mnie kciuki!
ReplyDeletemuszę przyznać że nie myślałam o tym w ten sposób. ale to bardzo ciekawe i w sumie dużo w tym racji:D || ojj ja już postaram się namówić Cię do tego filmu:) i nie tylko tego!;)
ReplyDelete